Jedną z podstawowych zasad makrodiety (jak i wielu innych diet i sposobów odżywiania się) jest założenie, że jesz oczami. Działa to w dwie strony:
- mniej chętnie jemy nieapetycznie wyglądający posiłek,
- wątpimy co do sytości po spożyciu posiłku o niewielkich „wymiarach”.
Co do pierwszego, to sposobów jest wiele:
- przybierać każdy posiłek kolorowymi dodatkami (ang. garnish),
- wmówić sobie, że zdrowie i smak dużo ważniejsze niż estetyka,
- prowadzić miłą rozmowę w trakcie posiłku i nie zwracać uwagi na to, co się je.
Jak natomiast rozwiązać drugi problem — mikro-posiłek? Tu powraca wspominana już „magia” noża.
Dziś na drugie śniadanie będą trzy owoce — jabłko, gruszka i… brzoskwinia (nie, nie pietruszka! :)
Nie da się ukryć, że trzy nawet dorodne sztuki takich owoców, położone obok siebie, jakkolwiek piękne by nie były, nie napełniają nadzieją, co to sytości posiłku, prawda?
Wyciągamy „magiczną różdżkę Harry’ego” z szuflady i atakujemy owoce po raz pierwszy — na ćwiartki:
Trzeba przyznać, że zaczyna nam to rosnąć w oczach (jak i wizja sytości w żołądku). Teraz czas na drugi „atak”. Każdą ćwiartkę kroimy raz wzdłuż i 2-3 razy (w zależności od rozmiarów) w poprzek — co daje nam po 6-8 kawałków z każdej ćwiartki.
No, i zaczynają dziać się prawdziwe czary. To dalej są trzy dorodne letnie owoce. Waga odrobinę spadła (nieliczne odrzuty), zaś objętościowo… trzeba było wziąć większy półmisek.
Tak naprawdę jednak to cała magia dzieje się… w twoich ustach. Jeśli każdą ćwiartkę podzieliło się na sześć kawałków, a każdy z nich trzeba ze dwa razy „bajsnąć”, to daje nam aż… pięćdziesiąt „kłapnięć paszczą” na jeden owoc.
Zwiększa się przy tym:
- czas przeżuwania,
- tempo ładowania żołądka oraz
- ilość śliny i objętość papki trafiającej do żołądka.
Dzięki czemu zyskujemy uczucie sytości zamiast przejedzenia i niestrawności. Polecam!