Odwieczne pytanie. Przygotowywać posiłki samodzielnie, czy korzystać z gotowego jedzenia? Dostępnego w sklepach, serwowanego w restauracjach itd.
Odpowiedź sama ciśnie się na usta. Własnoręcznie przygotowane jest bardziej treściwe, mniej chemiczne, zdrowsze, smaczniejsze i tańsze. O ile do pierwszych argumentów to nie ma chyba wątpliwości o tyle nad ostatnim warto zastanowić się dłużej.
Czy aby na pewno jedzenie przygotowywane samodzielnie jest tańsze?
Impulsem do napisania tego postu była (trochę podsłuchana :>) rozmowa dwóch kulturystów na temat puszek z piersią kurczaka, gotowych do spożycia i reklamowanych jako czyste źródło białka. Pod względem jakościowym nie było żadnych zarzutów, bo nie była tu mowa o mielonkach, pełnych różnego rodzaju paskudztw. Tylko o autentycznej piersi z kurczaka (w alternatywnej wersji — udku z kurczaka) stanowiącym 99% składu. Natomiast, kwestia finansowa już trochę panów poróżniła.
Trzystagramowa puszka kosztowała 10-12 zł, czyli kilogram mięsa wychodził po 30-36 zł. Jeden z panów stwierdził, że to kompletnie nieopłacalne, bo „w Lidlu można dostać kilo mięsa z ud kurczaka, bez kości i skóry, po 13-14 zł. Drugi z panów pokiwał z aprobatą głową.
No, i tu zapala mi się małe, ekonomiczne światełko. Czy aby na pewno?
Ale trzeba:
- iść lub pojechać po to mięso,
- wybrać właściwe,
- kupić (wystać swoje do kasy),
- obrać, odrzucić złe fragmenty,
- usmażyć,
- przemielić lekko itd.
Do tego dochodzi: paliwo, prąd i gaz. Oraz najważniejsze i najcenniejsze — czas!
Do tego:
- płyn do mycia naczyń + woda i czas lub
- woda + tabletka + prąd do zmywarki.
Do tego koszt amortyzacji patelni i kuchenki itd.
Tu masz podane gotowe do spożycia.
Do tego wszystkiego dochodzi odpowiednie narzędzia (w innych przypadkach — odpowiedni park maszynowy) oraz ponownie najważniejsze — know-how i doświadczenie. Bo tu jest mięso gotowe, a przygotowując je samodzielnie trzeba liczyć się z tym, że się je spali lub nierównomiernie obsmaży. Gotowy produkt zawsze możesz reklamować, przy samodzielnie zrobionym możesz co najwyżej narzekać na samego siebie lub na połowicę.
Za wygodę się płaci.
Moja rada, którą daję wszystkim znajomym (w wersji dostosowanej do opisywanej sytuacji):
Weź sobie swoją pensję netto, podziel przez 160 godzin miesięcznie, pomnóż przez 120% (stawka ekstra za pracę po godzinach, bo normalnie w tym czasie masz wypoczywać i spędzać czas z rodziną, a nie pracować) i będziesz mógł sobie powiedzieć, czy bardziej opłaca Ci się kupić za 12 zł puszkę białka z kurczaka czy kilo surowego mięsa w Lidlu.
Przypomina mi to spory z żoną sprzed 10+ lat o samodzielne mycie samochodu versus oferta myjni.
Można zapłacić 60 zł za kompleksowe umycie samochodu lub wciąć wiadro, gąbkę i pomachać samodzielnie 2-3 godziny w sobotnie popołudnie. Wówczas mycie samochodu będzie kosztowało sześć razy mniej: płyn, woda, gąbka i znowu — czas. Ale pytanie, czy aby na pewno zarabiasz na tyle mało, żeby godzina Twojego czasu była warta mniej niż 30 zł netto. Bo wtedy i tylko wtedy korzystanie z myjni przestaje być opłacalne.
Fotografia: Chan Walrus | Pexels